Gdy
kobieta zostaje matką, dziecko staje się nagle centrum jej
życia. Wszyscy bliżsi i dalsi znajomi muszą wtedy uważać na to, o co
pytają. Wystarczy pozornie niegroźne "Co słychać?", by
zostać zadręczonym godzinną opowieścią o tym, jak to maluch
słodko się zaczął uśmiechać, że super przybiera na wadze, czy
nawet o tym, iż matka jest przerażona faktem, że pierworodny
zrobił zieloną kupę i ona już wyczytała w internecie, że to na
bank oznacza (w najlepszym przypadku!) alergię pokarmową.
W
większości przypadków, z biegiem czasu zaczynają pojawiać się w
rozmowach również inne tematy, stąd moja rada (jako matki, która
sama przechodzi/przechodziła ten etap) – trzeba to po prostu
przeczekać. Jeśli nie fascynują Cię perypetie małych
berbeciów, można o tym delikatnie zaaferowanej matce przypomnieć,
jednak nie miejcie do nas żalu. Pewno ciężko to zrozumieć komuś,
kto z dziećmi nie ma i nie miał nic wspólnego, jednak pojawienie
się dziecka, to ogromna rewolucja w życiu. Przynajmniej na pewien
czas, matka zapomina o tym, że jest oddzielną od dziecka istotą
(tak, tak – czwarty trymestr to nie tylko domena noworodka, ale
także i jego matki) i potrafi się skupić tylko na tematach
związanych z jego funkcjonowaniem. Później będzie lepiej. Nie
twierdzę, że temat potomka zupełnie zniknie z rozmów, ale będzie
rzadszy. Tak samo, jak i sama obecność dziecka. Początkowo młoda
mama nie chce się rozstawać ze swoim maleństwem nawet na sekundę, a największym wyczynem jest pójście pod prysznic. Potem zaczynają
się przymusowe rozłąki. W moim przypadku pierwszym i
najstraszniejszym rozstaniem z Małym Człowiekiem, była kontrola u
lekarza i ściąganie szwów po cc. Miałam wrażenie, że pół
godziny bez dziecka, to wieczność. Okazało się, że Bąbel
nieobecność mamy przespał, więc nawet nie był świadomy, że w
otoczeniu nastąpiła jakaś zmiana. Każdą kolejną rozłąkę z
urwisem znosiłam lepiej. Aktualnie naszym rekordem jest niemal doba,
z tym, że matka dziecko położyła spać i dopiero pojechała, a
to, że nie ma jej o poranku, nie jest zaskoczeniem ze względu na
wyjazdy na studia.
Jak
już mowa o studiach, które
dla mnie są wciąż
główną
odskocznią od pieluch, to niestety
tam nabroiłam chyba z początku najwięcej. Bardzo łatwo
wychodziło, że niedawno urodziłam, a potem to już wszystko
staczało się po równi pochyłej. Zdjęcia, opowieści
itd... Myślę, że mogłam tak sporo osób do siebie zniechęcić
lub co najmniej zażenować ;) Nie opowiadałam może intymnych szczegółów,
jednak nie zmienia to faktu, że dzieckiem chwaliłam się niemalże
przypadkowym osobom! Pewnie tym bym się jednak tak strasznie nie
przejęła, w końcu nie zależy mi na tych ludziach. Jednak na
przyjaciołach to
już mi bardzo zależy.
Główną motywacją do napisania tego postu była rozmowa z
przyjaciółką, która brutalnie uświadomiła mi,
że niezbyt wiem, co dzieje się u niej, bo rozmowa zawsze schodzi na
Bąbla. Przyznaję – początkowo się buntowałam i niemal
obraziłam, no bo jak Ona może mi to wypominać? Czy Ona nie może
zrozumieć, że Mały Człowiek to cały mój świat? Szybko jednak
zrozumiałam, że prawda jest taka, że ona nie musi tego rozumieć,
a warto docenić to, że przynajmniej się stara! Z tego miejsca Cię kochana przepraszam i obiecuję poprawę. Może
zresztą już
zauważyłaś
zmiany.
Na koniec rady dwie, a może raczej wnioski. Po pierwsze, mamusie kochane - to, że o dziecku możemy opowiadać godzinami to nic złego, jednak co za dużo, to niezdrowo. Z drugiej strony kilka słów do reszty społeczeństwa - bądźcie dla nas wyrozumiali. To naprawdę mija.
Pozdrawiamy,
Mama i Brzdąc