poniedziałek, 30 czerwca 2014

Po nieobecności kilka słów o karmieniu

Odzywam się trochę nieśmiało po długiej nieobecności. Cisza ta wynikała przede wszystkim z matki obowiązkami związanymi z sesją, czyli nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Czas który zostawał poświęcałam Małemu Człowiekowi i na internety już nie było miejsca w planie dnia. Teraz wróciłyśmy do domu wraz z Małym Człowiekiem i liczę na to, że teraz będzie trochu więcej wolnego, choć grafik i tak dość napięty ;) Nadrobienie zaległości odbywać się będzie stopniowo, jak sądzę. Za to teraz kilka słów o mleku matki, a raczej o karmieniu piersią.
Będąc jeszcze w ciąży mocno byłam nastawiona na karmienie piersią i nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłoby być inaczej. Po porodzie, mimo cesarskiego cięcia, wszystko wskazywało na to, że nie będzie z tym najmniejszego kłopotu. Pozornie bezproblemowo było. Tylko Urwis dość często popłakiwał w czasie karmienia. Przestał przybierać na wadze już w drugim miesiącu życia i trwało to przez dobry miesiąc, póki nie zaczęliśmy Małego Człowieka dokarmiać mlekiem modyfikowanym. Jak to zwykle bywa, stopniowo posiłków z butelki było coraz więcej, mimo że walczyłam dzielnie. No ale w końcu zaczęło się przybieranie na wadze, a płacz w czasie jedzenia był rzadszy bo tylko przy piersi... Mniej więcej w styczniu na dobre skończyło się jedzenie mleczka mamusi. Początkowo czułam olbrzymi smutek i miałam wielkie poczucie winy. Przecież mleko matki jest najlepsze. Jak kobiecie nie uda się karmić piersią to na pewno za mało się starała, jak dziecko nie chce ssać, to trzeba je przegłodzić, żeby później się najadało, jak matkę boli to ma zęby zaciskać i cierpieć bo tak trzeba, itp itd. Takie myśli mnie męczyły dość długo, a potem przycichło. 
Temat wrócił niespodziewanie kilka dni temu. W mojej głowie pojawiła się zupełnie inna myśl. Przy naszym stylu życia i częstych całodniowych rozłąkach karmienie piersią byłoby co najmniej sporym utrudnieniem. Jak dziś pamiętam nieprzyjemne chwile związane z odciąganiem mleka w uczelnianej toalecie, a później noszenie mleka i całej 'aparatury' z torebce i tak już załadowanej książkami. Pamiętam też dylematy w czasie wykładów - czy zdołam wytrzymać do przerwy bez odciągania mleka i czy przerwę między wykładami poświęcić na to, by zjeść jakiś obiad czy na dłuższy pobyt w toalecie. Te refleksje i spojrzenie z perspektywy czasu spowodowały iż uznałam, że tak właśnie miało być. W tym scenariuszu obie jesteśmy szczęśliwe, a to chyba najważniejsze.

Dla mnie wniosek jest jeden. Mimo, iż dla dziecka najlepszym pokarmem jest mleko matki, to nie można się dać zwariować.